Balkan Project – Albania, cz. 1

Kruje

Jak to się dzieje, że urlop mija tak szybko? Tak strasznie ciężko wrócić do codzienności po taaakiej podróży… Ale zacznijmy od początku.
Pomysł na zwiedzanie Bałkanów pojawił się w zasadzie już pod koniec ubiegłorocznych wakacji. Stwierdziliśmy, że na pewno chcemy jechać tam, gdzie będzie ciepło. Początkowo wybór padł jedynie na Albanię (tam też spędziliśmy większość urlopu), jednak z czasem poszerzyliśmy naszą trasę o inne państwa.

Przygotowania trwały cały rok

W styczniu kupiliśmy Yamahę YBR 125 i pod czujnym okiem Daniela uczyłam się na niej jeździć od wczesnej wiosny. Mniej więcej w tym samym czasie do „kompletu” dołączyła przyczepka na motocykle. Nasze maszyny były systematycznie udoskonalane, o czym mogliście wcześniej przeczytać na blogu. Wzbogaciliśmy się również o nowy większy namiot, który z łatwością może pomieścić wszystkie nasze graty 😉

Około 2 tygodnie przed wyjazdem powstał wstępny plan podróży, choć i tak z doświadczenia wiedzieliśmy, że będzie on na bieżąco modyfikowany.
Ostatecznie nasza trasa wyglądała następująco:
Opole -> CZECHY: Brno -> AUSTRIA: Wiedeń, Graz -> SŁOWENIA -> CHORWACJA -> BOŚNIA I HERCEGOWINA -> CHORWACJA: Dubrovnik -> CZARNOGÓRA -> ALBANIA: Shkodra, Kruje, Durres, Berat, Fier/Apollonia, Vlora, Saranda, Ksamil + Butrint, Gjirokastra, Tepelena, Pogradec -> MACEDONIA: Ohrid, Kanion Matka, Skopje, Mavrovo -> ALBANIA: Kukes, Kruje -> CZARNOGÓRA: Bar, Petrovac, Budva, Monaster Ostrog, Tara Canyon -> BOŚNIA I HERCEGOWINA: Sarajewo -> CHORWACJA: Jeziora Plitwickie, Senj, Klenovica -> SŁOWENIA -> AUSTRIA: Wiedeń -> CZECHY: Brno, Znojmo -> POLSKA: Gliwice, Opole

Trasa samochodem

Trasa motocyklami

Start!

W podróż wyruszamy 19 lipca. Auto zapakowane po dach, motocykle na przyczepie. Dodajmy, że tym razem będziemy jeździć razem, ale osobno, czyli na dwóch motocyklach: Yamaha TDM 850 (Daniel) oraz Yamaha YBR 125 (Iwona).

Yamaha TDM 850 i YBR 125 na przyczepie

Trasa przebiega bez zarzutu, zgodnie z powyższą rozpiską. Chcemy jak najszybciej dotrzeć do Albanii, dlatego jedziemy głównie autostradami. Wyjątkiem jest Słowenia, gdzie najzwyczajniej w świecie się to nie opłaca. Już w Chorwacji zaczynają się piękne krajobrazy, w zasadzie trzeba byłoby zatrzymywać się co 5 minut, żeby podziwiać widoki lub zrobić zdjęcie. To uczucie będzie nam towarzyszyło przez całą podróż. Na granicach czekamy z reguły krótko, dłuższa kolejka pojawia się jedynie przy wjeździe do Albanii. Powoli zaczynamy też odczuwać zdecydowanie wyższą temperaturę.

Czarnogóra

 

Przygodę zaczynamy w Kruje

 Kruje to kilkunastotysięczna miejscowość położona na północ od Tirany. Tam też mamy zarezerwowany jedyny podczas tej podróży nocleg. Ale dostać się tam wcale nie jest łatwo, gdyż nasz pensjonat znajduje się na szczycie zamkowego wzgórza, górującego nad miastem. Tak, można powiedzieć, że spaliśmy na zamku, gdyż dom Emiliano, naszego gospodarza jest jego częścią.

Yamaha TDM 850 Albania 2015 - Kruje AlbaniaKruje Albania

Zamek jest wielką atrakcją w okolicy, który przyciąga rzesze turystów. Ponadto miejsce to jest historycznie ważne dla Albańczyków – niegdyś była to siedziba ich bohatera narodowego Skanderberga (stąd też inna nazwa budowli – Cytadela Skanderberga). Do zabytku prowadzi wąska uliczka handlowa, zwana tureckim bazarem. Po dość męczącym podjeździe (wszak jedziemy jeszcze z przyczepą) docieramy w końcu na szczyt wzgórza. Z oddali wita już nas Emiliano. Jest bardzo uprzejmy i praktycznie cały czas się uśmiecha. Poznajemy też całą jego rodzinę. Od razu widać albańską gościnność i mocne nastawienie na turystów.

Dość szybko zaczyna się ściemniać, ale dalej jest bardzo ciepło. Wieczorem zasiadamy do naszej pierwszej albańskiej kolacji. Sceneria niczym z romansu – jemy w pięknie oświetlonym ogrodzie, w dole widać całe miasto. Na początek dostajemy zupę z mleka z kozim serem i oliwą z oliwek – po pierwszej łyżce już wiemy, że nie będzie to nasz przysmak. Ale dalej jest tylko lepiej – na stół wnoszą nadziewane papryczki, kiełbaski, makaron. Na deser dostajemy ryż z cynamonem na mleku (coś na kształt „Berliso”) oraz arbuza. Jest tego tyle, że nie sposób wszystko zjeść, mimo że wcześniej kiszki marsza nam grały. Do picia serwuje się piwo Tirana. Mimo że jest noc, dalej jest bardzo duszno (i ok. 30 stopni), więc pierwszą połowę napoju wypijamy duszkiem. Koszt kolacji to 10 euro, noclegu 25 (za 2 osoby) – jak na warunki albańskie dość drogo, ale za to na standard narzekać nie możemy.

Albania 2015
Następnego dnia wstajemy wcześnie rano i pakujemy niezbędne rzeczy na motocykle. Przez najbliższy tydzień zapowiadają ogromne upały, więc rezygnujemy z cieplejszych i przeciwdeszczowych ubrań. Wszystko przebiega bardzo sprawnie. I tak nasz samochód zostaje w Kruje, a my ruszamy Yamahami na podbój Albanii.

Pierwszego dnia nie jedzie się najlepiej. Nie jesteśmy jeszcze przyzwyczajeni do tak wysokich temperatur i do stylu jazdy Albańczyków. A jeżdżą mocno chaotycznie, nie używają kierunkowskazów, ścinają zakręty. Rację na drodze ma ten który jest większy i sprytniejszy 😉 Z czasem jednak stwierdzamy, że być może w tym szaleństwie jest metoda, bo wypadku żadnego nie widzieliśmy. Ale o tym będzie na pewno osobny wpis – o rzeczach, które dzieją się tam na drogach warto więcej opowiedzieć.

Na wybrzeże

Kierujemy się na zachód, do wybrzeża. Najpierw odwiedzamy Durres, typowy nadmorski kurort. Jest to drugie pod względem ludności największe miasto w kraju, ale też i jedno z najstarszych. Dzięki swej bogatej historii posiada wiele zabytków, takich jak na przykład rzymski amfiteatr z II w. (największy na Bałkanach), termy rzymskie czy wenecką wieżę (w porcie). My na pewno nie zapomnimy tego ulicznego zgiełku. Na szczęście powoli zaczynamy się już do niego przyzwyczajać, tym bardziej, że mamy świadomość, że jazda w innych miastach będzie wyglądać podobnie. W końcu dojeżdżamy nad morze. Ja momentalnie zeskakuję ze swojej YBR, przebieram się w krótkie spodenki i biegnę w kierunku wody. W taką pogodę jej chłód potrafi zdziałać cuda 😉

Durres

Mimo wielkiego uroku tego miejsca, wsiadamy na motory i jedziemy dalej. W pewnym momencie jest mi tak gorąco, że nie mogę oddychać… Sytuację ratuje postój na (mikro) stacji benzynowej. Przyjazny staruszek polewa mnie zimną wodą z węża ogrodowego, sprzedaje 2 butelki zimnej wody za 1 euro, udostępnia krzesło i łazienkę. Generalnie toaleta czy sklep na albańskiej stacji benzynowej to rarytas – z reguły jest tylko benzyna, a i ona nie zawsze. O płatnościach kartą możecie zapomnieć. To ważna informacja, bo przed wyjazdem przeczytałam, że nie będzie z tym problemu, ale rzeczywistość okazała się inna. Odpoczynek na stacji okazuje się dla mnie przełomowy, a pokonywanie dalszych kilometrów przychodzi łatwiej.

Berat na szybko

Z Durres lecimy do Beratu, zwanego „miastem tysiąca okien”. Nazwa wzięła się stąd, że domy położone są tam na zboczu wzgórza. Widok jest naprawdę niesamowity.

Berat
Oprócz tego Berat posiada także wiele innych obiektów, które mogą przyciągnąć turystów: zamek, Meczet Królewski, Meczet Kawalerów oraz liczne cerkwie. W 2008 roku miasto zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Ze względu na panujący gorąc robimy sobie prawie godzinną przerwę na placu obok tamtejszego uniwersytetu. Trzeba przyznać, że monumentalny budynek uczelni wygląda bardziej jak muzeum czy zabytkowy kościół. Sam plac z kolei jest mocno zaśmiecony, ale wypasającemu się nieopodal koniu wcale to nie przeszkadza. Nam w zasadzie również.

Berat
Bo wizycie w Beracie udajemy się znów w kierunku wybrzeża. Przejeżdżamy przez Fier i udajemy się do pobliskiej Apollonii, gdzie znajdują się ruiny greckiego miasta. W tym czasie zostajemy zaatakowani przez… pszczoły. Daniel zostaje użądlony w nogę, ja w brzuch i palec. Delikatne ślady mamy do dzisiaj…
Pod koniec dnia docieramy do mocno zatłoczonej Vlory. Robi się już późno, dlatego zaczynamy myśleć o noclegu. Znajdujemy go na campingu „Cekodhima” tuż przy samej plaży. A ta jest naprawdę piękna. Szybko rozbijamy namiot i wskakujemy do morza – marzyliśmy o tym cały dzień. Co do samego miejsca, to będziemy je mocno polecać. Kusi także cena – 5 euro od osoby.

Vlora

Dzięki morskiej kąpieli i smacznej kolacji szybko regenerujemy siły – to dobry znak, bo następnego dnia mamy do pokonania legendarną już Przełęcz Llogara. Ale o tym napiszemy już niedługo w kolejnym wpisie.