Zabytki zabytkami, o tym przeczytacie w każdym przewodniku o Mjanmie. Jednak zauważyliśmy, że najbardziej ciekawi Was jak wyglądało nasze podróżowanie po Birmie, czyli na przykład z jakich środków transportu korzystaliśmy i jak w ogóle się tam dostaliśmy. W poniższym tekście staramy się to wszystko opisać, tak aby choć trochę pomóc w planowaniu Waszej podróży.
Na początku drobna, aczkolwiek ważna uwaga. Pamiętajcie, że nawet jeśli będziecie coś planować, musicie założyć, że w Mjanmie nie wszystko da się przewidzieć. Warto mieć pewien zapas czasu czy tzw. plan B. Jeśli jakiejś informacji nie możecie się doszukać, nie martwcie się – sporo informacji otrzymacie na miejscu, np. od pracowników hoteli. Pozwólcie sobie na małą spontaniczność.
Jak dostać się w Birmy
Przede wszystkim trzeba mieć wizę. Można ją wyrobić drogą elektroniczną na stronie https://evisa.moip.gov.mm/ lub osobiście w Ambasadzie Birmy w Bangkoku. My polecamy tą pierwszą drogę, gdyż nie stracicie czasu w Tajlandii. Do niedawna e-visa dotyczyła tylko przejść lotniczych, obecnie można z niej korzystać także przy 3 przejściach lądowych.
Bilety na przelot kupiliśmy kilka miesięcy wcześniej. Skorzystaliśmy z katarskich linii – lot z Warszawy do Bangkoku z międzylądowaniem w Doha. Tam, między przylotem i kolejnym odlotem, mieliśmy blisko 9 godzin, więc trzeba było się nastawić na czekanie… Jednak Katar ma dla oczekujących darmową ofertę zwiedzania miasta. Co trzeba zrobić? Wystarczy, że czas między lądowaniem a startem wynosi od 5 do 12 godzin. Po wylądowaniu w Doha, jak najszybciej trzeba się udać do punktu zapisów. Mieści się on w jednym z przejść, nieopodal charakterystycznego żółtego Misia. Raczej nie ma problemu z jego znalezieniem, gdyż ulokowano go w głównej hali i jest po prostu ogromny. Wycieczki odbywają się w o godzinach 8, 10, 13 i 19.30 i trwają około 3 godzin. Aby się zapisać trzeba być wcześniej, ponieważ liczba miejsc jest ograniczona. Z racji tego że mieliśmy przylot ok. godziny 18 zdążyliśmy na ostatnie – nocne zwiedzanie.
Następny krokiem jest lot z Tajlandii do Birmy. My wybraliśmy kierunek zwiedzania kraju z północy na południe, co oznaczało, że przylatywaliśmy do Mandalay, a odlatywaliśmy w Rangun. W Bangkoku bezpłatnym autobusem przejechaliśmy z lotniska międzynarodowego Suvarnabhumi na drugie, mniejsze – Don Muang. Niedaleko mieliśmy też zarezerwowany nocleg, gdyż odlot do Mandalay był dopiero następnego dnia. Do Birmy i z powrotem lecieliśmy liniami Air Asia.
Rodzaje środków transportu
W Mjanmie zmuszeni jesteśmy do korzystania ze środków transportu publicznego. Nie spotkaliśmy się z żadną oficjalnie działającą wypożyczalnią samochodów. Poza tym kierowcom spoza Birmy nie wolno prowadzić samochodów, nawet jeśli mają międzynarodowe prawo jazdy.
Jeśli jednak ktoś z Was by się uparł, to jest oczywiście możliwość kierowania samochodem. Potrzebne jest specjalne pozwolenie z Departamentu Administracji Ruchem Drogowym (nie słyszeliśmy jeszcze by ktokolwiek z turystów je otrzymał, jeśli już ktoś jedzie, to raczej robi to niezgodnie z prawem, na własną odpowiedzialność). Ponadto w pojeździe podczas jazdy musi być obecny obywatel Birmy. W niektórych hotelach istnieje możliwość wynajęcia samochodu z kierowcą. Ceny wahają się od 40 do 60 dolarów (dane z przewodnika „Azja Południowo-Wschodnia” 2015 wyd.: Pascal)
Na większych dystansach mamy do dyspozycji samoloty (nie próbowaliśmy), autobusy, czasem promy i pociągi. Tych ostatnich nie polecamy, gdyż podróżowanie nimi wymaga sporego zapasu czasu. Ze względu na zły stan torów poruszają się one bardzo wolno, a stan samych składów także pozostawia wiele do życzenia. Można jednak potraktować podróż pociągiem jako jedną z atrakcji.
My podróżowaliśmy głównie autobusami. Bilety kupuje się najpóźniej dzień wcześniej w specjalnych agencjach dla turystów. Bez problemu znajdziecie je w każdym mieście. Odjazd jest zwykle tam, gdzie kupuje się bilety. Cena za ten sam kurs we wszystkich agencjach jest przeważnie taka sama. Różnica może polegać jedynie na tym, że mogą zaproponować innego przewoźnika i inny standard. Mniejsze busy są droższe niż duże autokary.
Na mniejszych trasach królują pickupy, taksówki i motoriksze. Tam gdzie są rzeki korzysta się też z rejsów statkiem czy małą łodzią z wioślarzem. Można spotkać także skuter-taxi i riksze rowerowe. Kierowcy skuter-taxi w pomarańczowej kamizelce, przebywają z reguły na rogu ulicy i tam czekają na klientów. Ceny są umowne, ustalane przed kursem, po wskazaniu adresu. Podobnie jest ze standardowymi taksówkami.
Podróżowanie po Birmie – zwiedzanie Mandalay
W Mandalay pierwszego dnia chodzimy jedynie po najbliższych okolicach hotelu. Jednak już drugiego dnia korzystamy z taksówki. Kierowca jest kimś w rodzaju samozwańczego przewodnika. Każda trasa ma swoją konkretną cenę. Pamiętajcie jednak, że zawsze można ją negocjować. Rozliczenie odbywa się w momencie gdy kończymy podróż, pod koniec dnia. Nie płacimy z góry!
Nasz kierowca był bardzo uprzejmy, więc korzystaliśmy z jego usług przez kolejne dni. Za wszystkie usługi taksówkarza przez 3 dni zapłaciliśmy łącznie 63 000 kyatów. Koszt ten podzieliliśmy na troje, więc wyszło 21 000/osobę. To dowód, że warto podróżować w większej grupie, nie tylko ze względu na bezpieczeństwo, ale i na koszty.
Musicie mieć jednak świadomość, że taka forma zwiedzania ma dobre i złe strony. Dobre: kierowca zawiezie Was wszędzie najkrótszą drogą i niemal „pod drzwi” atrakcji, zaoszczędzicie dzięki temu czas. Złe: czasem zawiezie Was w miejsca, gdzie nie koniecznie chcielibyście pojechać. Są to np. zakłady pracy. To miejsca komercyjne, do których sprowadza się „bogatych turystów z Zachodu”. Ceny są wysokie (na bazarach można kupić to samo taniej), a kierowca dostaje z tego profit. Nie zmienia to jednak faktu, że sami, będąc pierwszy raz w Mandalay, nie macie szans zobaczyć aż tyle – pieszo nie przejdziecie takich odległości, a zanim znajdziecie pick-up, który jedzie w wybrane miejsce, może minąć sporo czasu.
W przypadku zwiedzania Mingun i Inwy można skorzystać z wozów ciągniętych przez bawoły. Jednakże my nie korzystaliśmy z tej wygody z wielu powodów. Przede wszystkim ceny tych przejażdżek były niemałe jak na Birmę. Zaprzęgi w ogromnym upale wyglądały okropnie i nie chcieliśmy patrzeć na męczarnię zwierząt. Ponadto w Mingun odległości między poszczególnymi budowlami są niewielkie. Z Inwą jest nieco inaczej, ale tutaj również daliśmy radę obejść wszystko na własnych nogach.
Do Mingun dostaniecie się statkiem na rzece Iriwadi, który wypływa z portu w Mandalay ok. 9 rano. Bilety kupicie w samym porcie – koszt to 5000 kyatów. Port, jak i rejs, też można traktować jako atrakcję, gdyż prom płynie blisko godzinę i w tym czasie można zobaczyć życie zwykłych ludzi skupione wokół rzeki.
Z Mandalay jechaliśmy do Bagan, podobnie jak robi to większość turystów. Cena biletu to 9000 kyat.
Zwiedzanie Bagan
Blisko dwa tysiące obiektów na zaledwie 100 km kwadratowych – jak to wszystko zobaczyć? Wszystkiego oczywiście się nie da, ale na szczęście od niedawna w Bagan poza rowerami można wynająć również e-bike, czyli elektryczny skuter. Polecamy wynajem tego elektryka, gdyż nie są to wielkie koszty, szczególnie kiedy podróżuje się we dwoje. Cena to ok. 7000 kyatów. Na tak wielkim terenie to świetne rozwiązanie. W ciągu dwóch dni przejechaliśmy nim prawie 80 kilometrów, jadąc maksymalnie z zawrotną prędkością 50km/h. Rowerem w prawie 40-stopniowym upale byłoby to niemożliwe. Oczywiście są one jeszcze dostępne, jednak jest ich coraz mniej i nie są już tak popularne jak jeszcze kilka lat temu.
Co ważne – aby wjechać na teren archeologiczny Bagan trzeba zapłacić 25 000 kyatów. Do niedawna nikt o tym nie słyszał, jednak teraz ta opłata jest dość restrykcyjnie przestrzegana i nie płacą jedynie mieszkańcy Birmy. Z Bagan chcemy udać się na trekking do Kalaw. W agencji turystycznej kupujemy bilety na autobus, ich cena to 11 000 kyatów/os. (bus 15 000 kyatów).
Trekking czy rower górski?
Kalaw traktuje się jako bazę wypadową na trasy trekkingowe lub rowerowe. Do wyboru mamy wycieczki jedno, dwu i trzydniowe. Ta ostatnia polega z reguły na wędrówce nad jezioro Inle. Kto nie lubi spacerować, a woli pedałować, może wynająć rower górski.
Każda agencja oferująca wycieczki ma swoje trasy i oferuje różne warunki i tym samym ceny. Przeważnie w trakcie wędrówki przewidziany jest też lunch, kolacja i nocleg u miejscowych. Czasem wycieczki są indywidualne, niekiedy musi uzbierać się konkretna grupa osób – wszystko zależy od agencji. Warto zatem najpierw odwiedzić kilka, zanim wybierze się konkretną wycieczkę. W naszym przypadku koszt 2-dniowego trekkingu wyniósł 36 dolarów za osobę przy grupie 3-osobowej.
Znalezienie transportu z Kalaw nad Inle Lake bez wcześniej wykupionego biletu wcale nie jest takie proste. Bezskutecznie próbowaliśmy na przystanku złapać autobus czy pickupa. Niestety popołudniu (kiedy wróciliśmy z trekkingu) wszystkie środki transportu były przepełnione. Pozostało nam tylko wzięcie taksówki. Trasa to ok. 20 km. Po długich targach zapłaciliśmy 18 000 kyatów za cały kurs (kierowca zaczynał od 25 000).
Motorówką po jeziorze
Nie ma lepszego sposobu na zwiedzenie jeziora Inle niż wynająć łódź motorową wraz ze sternikiem. Takiego przewoźnika znajdziecie idąc do portu wzdłuż kanału prowadzącego do jeziora. Każdy z nich zachwala, że jego trasa jest najdłuższa i pokaże nam najlepsze miejsca, jednak przeważnie przebieg takiej wycieczki wygląda podobnie. Zapłaciliśmy 18 000 kyatów za łódkę (oczywiście po negocjacjach).
Tu, podobnie jak w Mandalay, sternik zawiezie Was do miejsc mocno komercyjnych. Ponownie zobaczycie więc zakłady tkackie, produkcję cygar czy biżuterii. Ale prawda jest taka, że tylko w ten sposób zobaczycie życie na jeziorze.
Kolejnego dnia wynajęliśmy rowery (2000 kyat), którymi dotarliśmy do jednej z wiosek na wodzie. Prowadzi do niej na drewniany podest. Na jego końcu jest możliwość przepłynięcia się malutką łódeczką wyżłobioną w pniu drzewa (4000 kyat). Czuliśmy się jak w Wenecji, choć widoki o wiele piękniejsze… i brak betonów. Rowerami wybraliśmy się też do jaskini Hteteain z posągami buddy.
Podróżowanie po Birmie – nocnym autobusem
Znad jeziora ruszamy w kierunku Rangunu, by stamtąd pojechać jeszcze na wybrzeże. Normalna cena autobusu wynosi 20 000 kyatów, jednak przez jakiś dziwny zbieg okoliczności (brak biletów?) pracownik agencji sprzedaje nam bilety za 14 000. Do dziś nie wiemy skąd taka cena, jednak wydaje nam się, że mieliśmy bilet na inny autobus niż ten, którym ostatecznie jechaliśmy. Dlaczego? Po pokazaniu biletów zrobiło się wielkie zamieszanie, a opiekunka przejazdu, zaczęła gorączkowo gdzieś dzwonić. Ostatecznie zostaliśmy wpuszczeni do autokaru, ale nie siedzieliśmy na swoich miejscach, tylko na początku (czyli m. in. na jej miejscu).
Autobus był wysokiej klasy. Fotele się rozkładały, więc teoretycznie można było spokojnie się wyspać. Zakręty były pokonywane niejednokrotnie „na styk”, gdzie zderzaki znajdowały się często kilka centymetrów od skał otaczających drogę, ciągnącą się w dodatku po serpentynach. A potem z zawrotną prędkością niemal 150 km/h, jedyną w kraju autostradą. To zaledwie prawie 650 km, jednak podróż trwała całą noc (12,5 godziny).
Obecnie dobrą alternatywą, by zaoszczędzić czas, jest samolot. Na dzień dzisiejszy lot do Rangunu to koszt ok. 20 dolarów i trwa trochę ponad godzinę. Nawet licząc czas, w którym mamy się dostać na lotnisko i z lotniska oraz wszystkie kontrole, nie pewno nie będzie to trwało więcej niż 4 godziny. Loty możecie sprawdzić na http://www.flymna.com/
Jak dostać się nad morze?
Z racji tego, że nie chcieliśmy zostawać w Rangunie, tylko bezpośrednio dotrzeć nad Zatokę Bengalską, musieliśmy przesiąść się do innego autobusu. Jak się okazało, z dworca, na który przyjechaliśmy z Inle, nie odjeżdżał autobus do Ngwesaung na wybrzeżu. Musieliśmy przedostać się na inny dworzec w zachodniej części miasta. Z powodu małego opóźnienia byliśmy skazani na taksówkę. I tu uwaga! Na dworcach są całe mafie naganiaczy i przewoźników. Widząc turystę spoza kraju będą próbować nas naciągnąć. Może się zdarzyć, że wcześniej umówiona kwota za przejazd nie będzie obowiązywać po zakończonym kursie. Dlatego warto kilka razy powtórzyć kwotę, a najlepiej napisać ją na kartce i niech kierowca potwierdzi czy się zgadza. Oczywiście nie liczcie na to, że taksówkarz włączy taksometr. Cena przejazdu taksówką wyniosła 10 000 kyatów. Wszystko trwało około godziny z powodu bardzo zakorkowanych dróg.
Autobus do Ngwesaung był zdecydowanie gorszej jakości niż ten poprzedni. Kierowca trąbił nawet na przelatujące ptaki, a na odcinku górskim wyłączył klimatyzację i kazano otworzyć wszystkie okna by był przewiew. Na tej części drogi Birmańczycy jadący autobusem zaczęli wymiotować jeden po drugim. Sami byliśmy tylko w nieco lepszej kondycji. Zatem podróż nad morze i z powrotem nie należała do najfajniejszych.
W Ngwesaung mieliśmy zarezerwowany wcześniej domek. Raczej nie proponuję Wam wybierać się „w ciemno”, ponieważ znajdują się tam przeważnie bardzo drogie kurorty i ceny są odstraszające. Z autobusu do naszego miejsca noclegu docieramy rowerowymi rikszami (1000 kyat/os.). Wygląda to raczej jak drewniany wózek dołączony z boku do roweru. Na plaży lub w miasteczku można kupić bilety na wycieczkę po pobliskich wyspach, połączoną często z nurkowaniem lub wędkowaniem (25 000 kyat/os.). Do Rangunu wracamy tym samym autobusem. Koszt to 10 000 kyatów.
Pieszo po Rangunie
W Rangunie znaleźliśmy hotel w centrum i generalnie do większości ważnych atrakcji byliśmy w stanie dotrzeć pieszo. Trzeba dodać, że poruszanie się pieszo za dnia po Rangunie nie jest już tak łatwe jak np. po Mandalay. Zmęczenie odczuwa się tu o wiele szybciej. Wszystko przez ogromny upał, który tylko potęgują spaliny z licznych tutaj samochodów oraz gorące zapachy z garkuchni. Miasto jest już nowoczesne i tym samym panuje też duży ruch uliczny. Trzeba więc bardzo uważać na samochody, skutery i rowery, które po prostu są wszędzie.
Podsumowując, nie ma złotego środka na to, czym najlepiej poruszać się po kraju, jak i po poszczególnych miastach Mjanmy. Raz lepiej jest taksówką, innym razem rowerem czy skuterem. Gdzieś indziej trzeba wynająć łódź ze sternikiem, a jeszcze innym razem poruszać się po prostu pieszo. Ale między innymi dzięki temu urozmaiceniu podróżowanie po Birmie szybko się nie nudzi!