Termin: 8-23 sierpnia 2014
Państwa: Litwa, Łotwa, Estonia, Polska
Pojazd: YAMAHA TDM 850
Ilość kilometrów: 4568
Trasa:
Opole – Łódź – Modlin (nocleg) – Augustów – Zelwa (nocleg) – Sejny – Troki – Wilno (2 noclegi) – Zvartavas (nocleg) – Valka – Otepaa – Tartu – Kallaste – Mustvee – Ontika – Aseri – Valkla (nocleg) – Tallin – Parnu – Majaka (nocleg) – Salacgriva – Sigulda – Ryga – Bauska (nocleg) – Rundale – Góra Krzyży – Szawle – Kiejdany – Kowno (nocleg) – Czerwony Dwór – Suwałki – Giżycko (2 noclegi) – Wilczy Szaniec – Gdańsk (nocleg) – Słupsk – Koszalin – Kołobrzeg (3 noclegi) – Borne Sulinowo – Poznań – Opole
Nadeszła pora na podsumowanie naszej wyprawy na Litwę, Łotwę i Estonię… Część miejsc opisywaliśmy już we wcześniejszych postach, teraz postaramy się te opisy wzbogacić, pewne rzeczy dopowiedzieć. W późniejszym terminie napiszemy także nieco więcej o stolicach tych trzech państw, gdyż uważamy, że są to tak urozmaicone i piękne miasta, że wymagają specjalnej uwagi.
Na północ
Wyruszyliśmy 8 sierpnia popołudniu. Pogoda już od początku nas nie oszczędzała – trafiliśmy na ulewę, która spowodowała lekkie opóźnienie. Najwięcej czasu straciliśmy przejeżdżając przez zakorkowaną Łódź. Do Modlina, miejsca pierwszego noclegu, dotarliśmy późnym wieczorem.
Na drugi dzień udaliśmy się na szybkie zwiedzanie Twierdzy Modlin. Została ona wybudowana na rozkaz Napoleona, prace rozpoczęto w 1832 roku. Stacjonowały tam na przemian wojska aż czterech państw: Francji, Rosji, Niemiec i Polski. Obecnie teren ten jest w większości w rękach prywatnych.
Co prawda było za wcześnie, żeby zobaczyć obiekt wraz z przewodnikiem, ale nie zniechęciło to nas i przeszliśmy całą twierdzę dookoła. Pod koniec droga zamieniła się w wąską ścieżkę zarośniętą chwastami i pokrzywami… Po drugiej stronie rzeki można było za to dostrzec budynek starej mennicy. Trzeba przyznać, że twierdza została już nieco nadszarpnięta przez czas, ale jednocześnie widać, że nowi właściciele powoli zaczynają zmieniać ten stan rzeczy.
Po niestety dość krótkiej wizycie w Modlinie wyruszyliśmy na Mazury. Przejechaliśmy przez mocno zatłoczony Augustów i ostatecznie zdecydowaliśmy się na nocleg w Zelwie (niedaleko miejscowości Sejny, tuż pod granicą). Znaleźliśmy kemping położony nad samym jeziorem. Później okazało się to zgubne, bo w nocy nie mogliśmy odpędzić się od komarów. Na kempingu nie było w zasadzie nic (tj. prysznica, toalety…). Co ciekawe, według naszych sieci komórkowych byliśmy prawie równocześnie w trzech państwach: na Białorusi, Litwie oraz w Polsce; i tym samym w dwóch strefach czasowych 😉 Dodam tylko, że zasięg polskich sieci był najsłabszy. Niemniej jednak widoki były wspaniałe.
Litewskie klimaty
Następnego dnia byliśmy już na Litwie. Droga do Wilna jest bardzo dobra. Dało się też zauważyć mniejszą liczbę aut, więc jechało się super.
Ten zmniejszony ruch wynikał zapewne z tego, że kraj ten ma niecałe 3 mln mieszkańców. Nasze spostrzeżenia? Mało miast, duże odległości pomiędzy wsiami. Miasto tam, to w Polsce w zasadzie większa wieś. Królują niewielkie drewniane i często kolorowe domy, ze sporymi oknami na froncie. Wszędzie widać mnóstwo bocianów, krowy wypasają się tuż przy głównych drogach.
Naszym pierwszym przystankiem na Litwie są Troki. To miasto słynie głównie ze swego zamku, położonego na jeziorze. Jest to jedyny tego typu obiekt w Europie Wschodniej. Powstał w średniowieczu, ale w XVII wieku został doszczętnie zniszczony. Odbudowano go dopiero w ubiegłym stuleciu.
Był to chyba najcieplejszy dzień naszej wyprawy, co spowodowało, że mocno spieszyliśmy się ze zwiedzaniem zamku. Na szczęście z parkowaniem nie było problemu – chyba wszystkie gospodarstwa wokół proponują parking, jednocześnie czerpiąc z tego spore zyski. Plusem jest to, że jak już na całej Litwie, płacić można zarówno litami, jak i w euro (które ma być tam wprowadzone w przyszłym roku).
Nocowaliśmy 16 km od Wilna, w miejscowości Bezdonys, u przesympatycznej p. Teodozji – dla zainteresowanych możemy podać kontakt. Jeśli interesuje Was nocleg bliżej centrum szukajcie sprawdźcie tutaj. Dzięki temu mieliśmy cały dzień na spacer po litewskiej stolicy. Zaparkowaliśmy bezpłatnie przy Placu Katedralnym. Dość szybko przeszliśmy przez miasto, oglądając wszystko to, co każdy turysta powinien zobaczyć: Bazylikę Archikatedralną z dzwonnicą, Uniwersytet, kościół św. Jana, cerkiew św. Mikołaja, ratusz, cerkiew św. Ducha, Ostrą Bramę, Pałac Prezydencki, Basztę Giedymina i inne. Na koniec podjechaliśmy pod kościół św. Piotra i Pawła. Zaserwowaliśmy sobie także przejażdżkę po nowej części miasta. Więcej o Wilnie przeczytacie tutaj.
Inny świat
Następnego dnia Daniel przyjął ambitny plan: trasa spod Wilna, przez całą Litwę oraz Łotwę, aż pod granicę łotewsko-estońską. Odcinek miał około 450 km. Podróż przebiegała dobrze, do czasu. W miarę zbliżania się do Łotwy stan dróg się pogarszał. Przy granicy mijaliśmy sporo robót drogowych, gdzie czasem trzeba było stać przy prowizorycznych światłach nawet po 10-15 minut, mimo że z drugiej strony nikt nie jechał. Kilka takich odcinków trochę nadszarpnęło nasze nerwy. Nieco pocieszająca była świadomość, że za rok, jeśli ktoś wyruszy podobną trasą, będzie poruszał się już po nowych drogach.
Jeszcze gorszy stan dróg zastaliśmy na Łotwie. Pamiętajcie, że poruszaliśmy się po wschodniej części tego kraju. W zasadzie mało było dróg asfaltowych, większość to drogi szutrowe. Co jakiś czas pojawiały się malutkie wsie, liczące kilka gospodarstw. A tak poza tym – tylko droga, las i my. Tak przejechaliśmy przez niemal całą Łotwę.
Kemping w miasteczku Zvartavas, który wcześniej wyszukaliśmy w Internecie, nie istniał. Ale przypadkowo spotkana kobieta, która o dziwo bardzo dobrze posługiwała się językiem angielskim, doradziła nam nocleg „na dziko” nad jeziorem. Ponoć wiele osób tak robi (pewnie wynika to z faktu, że w pobliżu nie ma żadnych kempingów czy pensjonatów). Wskazane miejsce okazało się być całkiem przyjemnym zakątkiem. Widać, że lokalna ludność zadbała o ten teren – było boisko do siatkówki, drewniane stoły z ławkami, przebieralnia, a nawet prowizoryczne, ale czyste WC. Pod koniec dnia mieszkańcy zaczęli się tam zbierać i zażywać kąpieli w jeziorze (ja również do nich dołączyłam). Nasza obecność może lekko ich zaskoczyła, ale bynajmniej nie przeszkadzała. Mimo pewnych obaw, noc przebiegła bardzo spokojnie.
Estonio witaj
Z miejsca naszego noclegu było już rzut kamieniem do granicy. Przekroczyliśmy ją w miejscowości Valka. Momentalnie dało się zauważyć spore różnice, zwłaszcza jeśli chodzi o stan dróg.
Doszliśmy do wniosku, że Estonia jest spośród tych trzech państw najbardziej podobna do Polski, pod wieloma względami.
Pierwszą zwiedzoną miejscowością w tym kraju była Otepaa. Jest to kurort, który przyciąga turystów głównie zimą, ze względu na swe lekko (jak na polskie warunki) górzyste położenie; być może dlatego na nas nie zrobił większego wrażenia.
Jadąc dalej na północ przejechaliśmy przez Tartu. Jest to duże (drugie pod względem wielkości w kraju) i nowoczesne miasto, ciekawa odmiana po tym co widzieliśmy na wschodniej Łotwie. Tartu słynie z największego kompleksu uniwersyteckiego w krajach bałtyckich oraz mostów – my przejeżdżaliśmy przez ten najbardziej znany – Kaarsild.
Gawarisz pa ruski?
Z Tartu wybraliśmy się nad jezioro Pejpus, przez które przechodzi granica estońsko-rosyjska. Pejpus wraz z jeziorem Ciepłym i Pskowskim tworzy jeden zbiornik o powierzchni 3550 km kwadratowych. Jest to czwarty pod względem wielkości akwen w Europie. Dla porównania, jezioro Śniardwy ma 113 km kwadratowych.
Podróżowaliśmy wzdłuż jeziora zaczynając od Kallaste, a kończąc na Mustvee. Przy poboczach stali mieszkańcy, sprzedający pomidory, cebulę oraz ogórki. Gdzieniegdzie widać było szyldy wędzarni ryb. Poza tym nie było zbyt wiele pensjonatów czy hoteli.
Ten stan rzeczy utrzymał się w zasadzie aż do Tallinna. Ale zanim tam trafiliśmy, trzeba było przejechać jeszcze sporo kilometrów…
Wczesnym popołudniem dotarliśmy do najdalej wysuniętego punktu naszej wyprawy – Ontiki. W tych okolicach występują jedne z najpiękniejszych wybrzeży wapiennych w Estonii.
Dalej poruszaliśmy się wzdłuż morza, na zachód. Okazało się, że znalezienie noclegu wcale nie jest takie proste, bo nie mamy tu do czynienia z nadmorskimi kurortami, ale z miasteczkami, które co najwyżej mają jeden sklep. Szczytem marzeń zaczęła być jakakolwiek knajpka, w której można coś przekąsić. Bardzo ciężko było dogadać się z mieszkańcami, nikt nie mówił ani nie rozumiał angielskiego, wszyscy posługiwali się estońskim oraz rosyjskim.
Szczęśliwie znaleźliśmy nocleg w miasteczku Valkla. Po sprawdzeniu wszystkich dostępnych opcji zdecydowaliśmy się na rozbicie namiotu na terenie kempingu. Nasz namiot stał około 10 metrów od morza 🙂
Cywilizacja!
Z Valkli już bardzo blisko do Tallinna, standardowo więc wstaliśmy o 6 rano, żeby jak najwcześniej zacząć poznawanie miasta. Trzeba przyznać, że ma ono swój klimat. Zwłaszcza Stare Miasto. Co prawda zastaliśmy tam dużo więcej turystów niż w Wilnie, ale wcale nam to nie przeszkadzało. Zwiedzający głównie niemieckojęzyczni – widocznie u naszych zachodnich sąsiadów nastała moda na odwiedzanie tych państw. Myślę, że z czasem przejdzie ona także do Polski i nasi krajanie przestaną się bać odwiedzać inne kraje bałtyckie.
Ale wracając do Tallinna, zwiedziliśmy między innymi: Zamek Toompea, sobór Aleksandra Newskiego, Dom Bractwa Czarnogłowych, kościół św. Ducha, cerkiew św. Mikołaja i oczywiście plac Ratuszowy. Niejako do symboli miasta urosły już liczne wieże i baszty, które niegdyś były częścią potężnych obwarowań.
Z estońskiej stolicy skierowaliśmy się na południe. Dość szybko dojechaliśmy do Parnu. I znowu okazało się, że to, co tam ma być popularnym kurortem, jak na Polskie warunki wypada dość blado. Oczywiście jak najbardziej jest to urocze miasteczko; ale patrząc naszymi kategoriami – miasteczko, a nie miasto.
Tym samym znowu pojawiły się problemy z noclegiem. Ale jadąc wzdłuż Bałtyku udało nam się natrafić na całkiem sympatyczne miejsce o nazwie Lammeranna (wieś Majaka). Zważywszy na deszczową pogodę, tym razem wybraliśmy pokoje. Co ciekawe, byliśmy jedynymi gośćmi hotelu… I tutaj jest odpowiedź na niewielki przemysł turystyczny w tych rejonach (choć i tak tu było wszystko bardziej rozwinięte niż na północy kraju) – mała liczba ludności = mało turystów = mało ośrodków turystycznych.
Pogoda była nienajlepsza, ale rano znów wyszło słońce, więc chociaż na chwilę mogliśmy pospacerować po plaży.
Powrót na Łotwę
Jadąc do Rygi zboczyliśmy trochę na wschód, by zobaczyć miejscowość Sigulda. Mimo że nazwano ją „Małą Szwajcarią”, nas nie zachwyciła. Można stwierdzić, że nadłożyliśmy drogę niepotrzebnie.
Ryga to chyba największa stolica wśród tych, które zobaczyliśmy w tegoroczne wakacje. Rozciąga się kilometrami, również Stare Miasto jest mocno rozbudowane, poszczególne zabytki nie stoją przy jednej ulicy, ale są bardziej rozproszone.
Największe wrażanie zrobił na nas niesamowity plac ratuszowy, gdzie uwagę przyciągają przede wszystkim dwa budynki: Dom Wagi i Dom Bractwa Czarnogłowych. Są one bogato dekorowane rzeźbieniami, a na specjalną uwagę zasługuje błękitno-złoty zegar, wspaniale kontrastujący z czerwienią frontu.
Zwiedzanie Rygi pokrzyżował nam deszcz, w związku z tym opuściliśmy to miasto nieco wcześniej niż chcieliśmy.
Niesamowite miejsca
Z Rygi skierowaliśmy się dalej na południe do Bauski. Nocowaliśmy tam na kempingu Nemeji. Lekko zdziwił nas fakt, że gdy tam dotarliśmy nie było nikogo kto przyjmowałby turystów. Pod wieczór udało mi się znaleźć właścicielkę, której trochę nawet „na siłę” zapłaciłam za pole. Kemping z pełnym węzłem sanitarnym, gospodarstwo było połączone z pasieką, dzięki czemu odwiedzający mogli również zakupić miód. Polecamy!
Nazajutrz udaliśmy się do ruin średniowiecznego zamku krzyżackiego w Bausce. W późniejszym okresie na fundamentach podzamcza zbudowano okazały pałac. Całość prezentuje się bardzo dobrze.
Nieco dalej na zachód od Bauski znajduje Pałac Rundale, zwany łotewskim Wersalem. Ta barokowo-rokokowa budowla rzeczywiście go przypomina, jest ogromna, a jej wnętrza są bogato wyposażone. Widać dużo złota, luster, malowideł ściennych. Oglądać zabytek przybywa wiele wycieczek, stąd spore zamieszanie przy wejściu. Ponadto już na początku trzeba zdecydować się co dokładnie chcemy zobaczyć (trasa długa lub krótka, z ogrodem lub bez). Czasami czuliśmy się tam trochę jak na Wieży Babel, gdy wchodziliśmy do kolejnego pomieszczenia, za każdym razem słyszeliśmy inny język. Byliśmy także świadkami specjalnego koncertu fortepianowego. Bardzo spodobało nam się to miejsce i na pewno będziemy je polecać na wycieczki innym.
Z Pałacu w Rundale jest już niedaleko do granicy z Litwą. Z kolei kawałek dalej znajduje się miejsce niezwykle dla Litwinów – Góra Krzyży. W zasadzie nie jest to nawet góra, a pagórek, niemniej jednak miliony krzyży tam zebranych robią imponujące wrażenie. Dzięki temu, że podróżowaliśmy motocyklem, mogliśmy zaparkować przy samej bramie.
Miejsce to pojawiło się podczas powstań na Litwie. Władze carskie zabroniły stawiania krzyży na grobach powstańców, zastępczo usypano zatem górkę, gdzie oddawano im cześć. Z czasem góra stała się symbolem walki o niepodległość. Na przestrzeni lat krzyże niszczono, ale zaraz potem pojawiały się kolejne. Obecnie są one przywożone przez różne grupy pielgrzymów z całej Europy.
Po drodze zwiedziliśmy jeszcze Kiejdany. Jest to jedno z najstarszych miast na Litwie, szczycące się kilkoma zabytkami takimi jak: kościół św. Józefa, kościół św. Jerzego, zbór kalwiński, cerkiew Przemienienia Pańskiego. Latem zwłaszcza starówka tętni życiem, ale wydaje nam się, że mimo wszystkich starań, Kiejdany dalej pozostają prowincjonalnym miasteczkiem.
Nad Niemnem
Kolejną noc spędziliśmy pod Kownem, u przyjaciela naszego kolegi, Dariusa. Prowadzi on własne gospodarstwo z różnymi gatunkami gęsi i kur. Dla miastowych takich jak my to nie lada atrakcja.
Na drugi dzień przeprawiliśmy się statkiem na drugi brzeg rzeki Niemen. Cała zabawa trwała kilka minut, kosztowała 5 litów, ale wrażenia całkiem sympatyczne.
Zaraz potem pojechaliśmy na wzgórze pod kościół św. Jerzego w Wilkach. Rozpościerał się stamtąd przepiękny widok na okoliczne tereny.
Pod drodze zwiedziliśmy jeszcze Czerwony Dwór, gdzie najciekawszym zabytkiem jest tam średniowieczny zamek obronny. Pierwotna warownia została wzniesiona przez Krzyżaków, jednak budowla swój obecny wygląd zawdzięcza przemianom z XVI i XVII wieku. W trakcie II wojny światowej cześć zamku uległa spaleniu, ale kilkanaście lat później zabytek odrestaurowano. Obecnie na terenie dworu mieści się także ekskluzywna restauracja.
Jadąc do Dariusa mijaliśmy Kowno, na drugi dzień postanowiliśmy wrócić do tego drugiego co do wielkości miasta na Litwie. Obejrzeliśmy XIII-wieczny zamek, przeszliśmy się nieco po Starym Mieście. Duże wrażenie zrobił na nas potężny sobór św. Michała Archanioła, wzniesiony w stylu bizantyjskim. Zamyka on niejako najbardziej reprezentacyjną ulicę w mieście – Aleję Wolności.
Mazurskie wody
Droga z Kowna do Polski przebiegła bardzo sprawnie i szybko. Zupełnie przypadkowo, już na polskiej ziemi natrafiliśmy na muzeum- poniemiecki bunkier (droga 653 z Bakłażewa do Nowej Wsi). Ma on kilka pomieszczeń, w tym także punkt strzelecki.
Przejechaliśmy przez Suwałki, by zaraz potem znaleźć się w Giżycku. Tam pierwsze swoje kroki skierowaliśmy do Twierdzy Boyen. Los chciał, że akurat trafiliśmy na Święto Twierdzy, któremu towarzyszyła moc atrakcji.
A teraz trochę historii: obiekt powstał w połowie XIX wieku w celu blokady strategicznego przesmyku pomiędzy jeziorami Niegocin i Kisajno. Nazwę swą zawdzięcza generałowi von Boyen, który był inicjatorem budowy twierdzy. Do roku 1945 stacjonowały w niej wojska niemieckie, później przeszła w posiadanie Wojska Polskiego. Od lat 50-tych do 90-tych na terenie twierdzy funkcjonowały przedsiębiorstwa spożywcze, co spowodowało spore zniszczenia.
Twierdza Boyen zajmuje sporą powierzchnię, bo prawie 100 ha. Ma kształt nieregularnej sześcioramiennej gwiazdy z dziedzińcem na środku. Każde ramię gwiazdy to osobny bastion. Najbardziej rozpoznawalna brama (od strony miasta) nazwana została Giżycką.
Nocowaliśmy na kempingu LOK, tuż przy samym jeziorze Niegocin. Fajne miejsce, choć każdorazowa płatność za korzystanie z toalety w momencie kiedy zapłaciło się za nocleg, wydaje się być lekką przesadą. Podczas rozkładania namiotu podszedł do nas Piotr, który szukał załogi na dwudniowy rejs. Po chwili zastanowienia przyjęliśmy jego propozycję i już na drugi dzień pływaliśmy jachtem po Niegocinie. Co prawda pogoda od rana nie wróżyła nic dobrego, ale popołudniu zdecydowaliśmy się na wypłynięcie. Do tego wszystkiego po dotarciu na drugi brzeg, wędkujemy. O dziwo udało nam się złowić kilka niewielkich rybek. Kolejny dzień to już nieco lepsza pogoda, która pozwoliła nam postawić żagiel. Czas spędzony bardzo przyjemnie.
W siedzibie Hitlera
Po opuszczeniu Giżycka udaliśmy się do Wilczego Szańca. W skrócie są to ruiny dawnej kwatery głównej Hitlera. Kiedyś to zamaskowane w lesie miasteczko liczyło około 200 budynków: schrony, baraki, dworzec kolejowy, elektrownię… Na tym terenie znajdowały się również dwa lotniska. Hitler spędził tam ponad 800 dni. Oprócz niego przebywali tam między innymi Gornig, Himmler czy Goebbels. To tutaj miał miejsce słynny zamach na Hitlera, zobrazowany między innymi w filmie „Valkiria”. W 1945 roku oddziały Armii Czerwonej wkroczyły do Wilczego Szańca, które dokonały zniszczenia prawie wszystkich budowli.
Nie da się ukryć, że wojska radzieckie osiągnęły swój cel i po kwaterze głównej obecnie pozostało już niewiele. Teren do zwiedzania jest spory, jednakże spotkać tam można głównie pozostałości po budynkach. Zwyczajem turystów jest symboliczne „podpieranie” ściany patykami. Podobno legenda głosi, że jeśli któraś panna doda także swój patyk, to w ciągu roku wyjdzie za mąż.
Morze, nasze morze…
Kolejną noc spędziliśmy w całkiem przyjemnym hoteliku pod Gdańskiem. Sam Gdańsk był w tym czasie mocno oblegany, bo jak się później dowiedzieliśmy, swój koncert miał tam Justin Timberlake.
Stare Miasto w Gdańsku udało nam się przejść dość szybko. Zobaczyliśmy wszystko to, co każdy turysta zobaczyć powinien: ratusz, fontannę Neptuna, żurawia, stocznię, stadion, katedrę. Ale Gdańsk to miasto z mnóstwem zabytków, dlatego jeśli jeszcze kiedyś będziemy na polskim pomorzu, temu miejscu poświęcimy na pewno więcej uwagi.
W trakcie dalszej drogi odwiedziliśmy na chwil kilka tor kartingowy w Koszalinie.
Kołobrzeg był ostatnim miastem nad Bałtykiem, które poznaliśmy tego lata. Spędziliśmy tam niecałe trzy dni i chyba zdążyliśmy je przejść wzdłuż i w szerz.
Kołobrzeg oprócz pięknych plaż (kilka lat temu były poszerzane) szczyci się bogato wyposażonym Muzeum Oręża Polskiego. Kolekcja przedmiotów dokumentuje historię polskiej wojskowości od czasów średniowiecza aż do współczesności. Całość uzupełnia ekspozycja plenerowa zawierająca ponad 70 muzealiów: pojazdów ciężkich, artylerii, samolotów.
Koniec przygody
Wypoczęci wracaliśmy z Kołobrzegu przez Borne Sulinowo – niegdyś określane mianem „miasta widmo”. Niewiele osób wie, że do początku lat 90-tych nie było one widoczne na mapach i oficjalnie nie istniało. Swoją bazę miały tu najpierw wojska niemieckie, następnie radzieckie. Miasto przez na pewien czas opustoszało, ale obecnie ma już prawie 4,5 tys. mieszkańców. Stare budynki wojskowe pozostały, zmieniły tylko swoją funkcję.
Wyjeżdżając z Bornego Sulinowa trochę skróciliśmy sobie trasę, jadąc piaszczystą drogą przeciwpożarową.
Dzięki temu, że zaczęliśmy jechać z samego rana, udało nam się nieco ominąć korki i tym samym byliśmy dość wcześnie w domu, w Opolu… zadowoleni z siebie, z naszej Yamahy i żądni kolejnych nowych przygód.
Litwa, Łotwa i Estonia to jeszcze nieodkryte przez Polaków państwa. Oboje mamy nadzieję, że w ciągu najbliższych lat się to zmieni, bo tereny te są warte poznania. Zachwycają trzy stolice: Wilno, Ryga, Tallinn – każda z nich jest inna i ma swój specyficzny klimat. Warte uwagi jest wiele miejsc, jak na przykład Pałac w Rundale, Góra Krzyży czy też okolice jeziora Pejpus. A miłośnikom offowej jazdy z pewnością spodobają się niektóre z tras.
Wyjazd na pewno był ciekawym pomysłem i cieszymy się, że trochę na przekór wybraliśmy właśnie te państwa. Był to duży sprawdzian dla nas, jak również dla naszego motocykla, który – trzeba przyznać – sprawił się świetnie, także na drogach szutrowych i piaszczystych. Wszystkim polecamy podobną podróż; jeśli macie jakiekolwiek pytania piszcie (nasze e-maile w zakładce kontakt).
<
p style=”margin-bottom: 0cm;”>Na koniec chcieliśmy gorąco podziękować (wg trasy): cioci Halinie i wujkowi Krzyśkowi, pani Teodozji, Dariusowi i jego rodzinie, Piotrowi, Ewie oraz wszystkim serdecznym ludziom, których spotkaliśmy na naszej (szerokiej) drodze.