Planując wakacje myśleliśmy głównie o zwiedzaniu Albanii. Z czasem jednak dochodziły do nas słuchy, że sąsiednie państwa są równie interesujące i mogą mieć wiele do zaoferowania. Dlatego też rozszerzyliśmy naszą podróż o inne bałkańskie kraje. Macedonia motocyklem to również ciekawa alternatywa na wakacje.
Do Macedonii wjeżdżamy z Albanii, od strony Jeziora Ochrydzkiego. Na początku trafiamy do Ochrydu, słynnego kurortu przyciągającego tysiące turystów każdego roku. Rzeczywiście jest co zwiedzać – znajdują się tam liczne cerkwie (św. Zofii, św. Pantelejmona, św. Jana z Kaneo), ruiny twierdzy cara Samuela oraz starożytny teatr. Przejeżdżamy przez główną ulicę miasta. Jest bardzo upalnie, korek na drodze niesamowity, ale do tego zdążyliśmy się już przyzwyczaić.
Trzeba przyznać, że nie jesteśmy zbyt dobrze przygotowani do wizyty w tym mieście, bo zupełnie nie wiemy jak znaleźć poszczególne zabytki. Znaków informacyjnych też nie widzimy, więc generalnie błądzimy jak dzieci we mgle. Przedostajemy się pod pomnik Klimenta Ochrydzkiego stojącego na końcu promenady. Oboje tak naprawdę mamy już dość tego miejsca i w głowie kołacze się jedna myśl: ucieczka. Być może trzeba było tam zostać na dzień lub dwa i na spokojnie przejść się po mieście. My jednak byliśmy tego dnia dopiero na początku naszej drogi i najzupełniej nam się to nie opłacało. Może uda się innym razem 😉
Niekoniecznie wesoło i kolorowo
Następnym punktem naszej wycieczki ma być słynny Kanion Matka, położony nieopodal Skopje. Świadomie rezygnujemy z autostrady, żeby lepiej poznać Macedonię. Po około godzinie orientujemy się, że raczej nie ma co liczyć na piękne widoki, jak to miało miejsce w Albanii. Jedziemy głównie miastami, które mamy wrażenie ciągną się w nieskończoność. Czujemy się tak jakbyśmy nie byli już w Europie. Miasta są zaniedbane, drogi kiepskie, a ludzie dziwnie nam się przyglądają.
Mijamy sporo opuszczonych budynków, ale z drugiej strony da się także zauważyć dużą liczbę knajpek. Co ciekawe praktycznie w każdej stoliki są zajęte – przesiadują tam jednak sami mężczyźni, kobiety żadnej nie dostrzegam. Nie widać też turystów, choć po drodze mijamy kilka samochodów na zachodnioeuropejskich tablicach (Szwajcarzy, Holendrzy). Oczywiście jak to na Bałkanach bywa – każdy jeździ jak chce… Klimat raczej nie sprzyja do zatrzymywania się w tych rejonach, stąd też przywieźliśmy stamtąd dosłownie jedno przypadkowo zrobione zdjęcie.
Późnym popołudniem docieramy pod Kanion Matka. Mówi się, że być w Macedonii i nie zobaczyć tego miejsca, to grzech. Wrażenie robią pasma górskie, które otaczają jezioro. Uroki tego miejsca podziwia się z wynajętej łódki bądź z tarasu ulokowanej tam restauracji. Ponadto można także popłynąć do jaskini oraz odwiedzić monastyr św. Mikołaja.
Po całodniowej jeździe zależy nam na tym, żeby jak najszybciej znaleźć nocleg. Jak się okazuje wcale nie jest to takie proste. Wcześniej wyszukaliśmy camping niedaleko kanionu. Gdy tam docieramy okazuje się, że to co kiedyś było campingiem, dziś można nazwać slumsami. Z początku nie wygląda to źle – jest parking, jakieś budynki, sporo ludzi i ogromny sztuczny akwen. Zaczynam szukać zarządcy, ale po chwili orientuję się, że domki są opuszczone, a terenem nikt już nie administruje. Obszar jest ogromny. Część osób przyjechała jedynie się wykąpać, druga część mieszka (chyba na stałe) w rozpadających się i zniszczonych campingach. Po krótkiej naradzie decydujemy, że musimy szukać innego miejsca.
Teren wokół kanionu przejeżdżamy kilka razy. O tej porze nigdzie nie ma już miejsc. Zresztą baza noclegowa tam jest dość uboga, bo większość turystów przyjeżdża z położonego ok. 15 kilometrów dalej Skopje. Zupełnym przypadkiem poznajemy ludzi, który telefonicznie znajdują nam hostel w macedońskiej stolicy. Jesteśmy uratowani 😉 Żeby nie mieć takich problemów jak my, możecie zarezerwować wcześniej na Booking.com
Skopje nocą
Nasi nowi znajomi prowadzą nas do celu. Jest niedziela wieczór, więc ulice są względnie przejezdne. Pod koniec rozładowują się intercomy i tracimy możliwość rozmowy. Na szczęście niedługo potem jesteśmy już na miejscu. Nocujemy w Hostelu Urban, ale do dyspozycji dostajemy 2-pokojowe mieszkanie z aneksem kuchennym i balkonem (wynegocjowana cena: 35 euro). To miła odmiana po noclegach w namiocie, chociaż one oczywiście też mają swój nieodparty urok ;).
Jesteśmy mocno zmęczeni, jednak prysznic potrafi zdziałać cuda. Jako że nasze mieszkanko mieści się praktycznie w centrum, postanawiamy pójść na krótki spacer, żeby choć trochę zobaczyć jak wygląda Skopje. Nie spodziewamy się żadnych rewelacji – do tej pory Macedonia nas nie rozpieszczała.
Idziemy bulwarem Partizanski Odredi po drodze mijając kasyna i kluby nocne. Docieramy do charakterystycznej cerkwi św. Klemensa z Ochrydu. Zmierzamy dalej ku ulokowanej na wzniesieniu twierdzy Skopsko Kale. Jej początki szacuje się na VI w. (czasy bizantyjskie), jednak na przestrzeni lat była wielokrotnie przebudowywana. Jesteśmy w tym momencie już nad rzeką Wardar, która przedziela miasto na dwie części. Przemieszczamy się wzdłuż rzeki, po jej drugiej stronie mijamy stworzony w stylu antycznym Teatr Narodowy oraz Muzeum Macedońskiej Walki o Niepodległość.
Powoli zaczynamy zdawać sobie sprawę, że to miasto kryje w sobie więcej niż przypuszczaliśmy. W końcu trafiamy na słynny Plac Macedonia. Na jego środku mieści się pomnik-fontanna „Wojownik na koniu”. Owym wojownikiem w rzeczywistości jest Aleksander Wielki. Od lat trwa spór Macedończyków i Greków o jego pochodzenie, więc żeby nie drażnić sąsiadów autorzy pomnika zdecydowali się na taką, a nie inną nazwę. Z racji tego, że jesteśmy tam w nocy, mamy szansę zobaczyć pokaz „woda-światło-dźwięk”. Robi to na nas niesamowite wrażenie. Oprócz tego nieopodal placu znajduje się łuk triumfalny – „Brama Macedonii”, wybudowany w 2011 roku z okazji 20-lecia niepodległości.
Ruszamy dalej i mostem o wdzięcznej nazwie „Oko” (Eye Bridge) przechodzimy na drugą stronę miasta. Sam most jest pięknie oświetlony i prezentuje się świetnie. Wychodzimy na wprost monumentalnego Muzeum Archeologicznego. Cały czas mijamy też kolejne oświetlone pomniki, m.in. Pomnik Macedońskich Matek. Zaczyna do nas docierać, że Skopje to miasto niezwykłe, a nagromadzenie interesujących obiektów na metr kwadratowy jest wprost niespotykane. Z drugiej strony pojawia się czerwona lampka, że coś tu jest nie tak…
Uliczki zaczynają robić się coraz węższe, pojawia się coraz więcej knajpek. To Carsija, muzułmańska dzielnica miasta. Widać tu mocno naznaczone wpływy tureckie, dlatego często nazywana jest Małym Stambułem. Jednak turystów, jak i mieszkańców stolicy przyciąga głównie ogromna liczba lokali. Każdy z nich ma swój własny klimat, w niektórych odbywają się koncerty lub dyskoteki. My też ulegamy urokowi tego miejsca i kosztujemy popularnego piwa Skopsko. Później znajdujemy jeszcze Meczet Mustafa Paszy, przechadzamy się po uliczkach podziwiając witryny sklepowe. Wrażenie robią zwłaszcza te z mocno udekorowanymi sukniami ślubnymi.
Wychodzimy z dzielnicy Kamiennym Mostem. Urósł on do symbolu miasta, widnieje nawet w jego herbie. Powstał w XV wieku za panowania tureckiego sułtana Mahmeda Zdobywcy. Składa się z 12 półkolistych łuków i w całości mierzy 214 metrów. W średniowieczu był centrum najważniejszych wydarzeń oraz… miejscem egzekucji. Przechodząc obok pomnika Justyniana I ponownie trafiamy na Plac Macedonia. Jest już po północy, powoli kończymy naszą wędrówkę po mieście i ruszamy w kierunku hostelu…
A teraz trochę faktów z najnowszej historii Skopje. W 1963 roku podczas trzęsienia ziemi miasto zostało niemal całkowicie zniszczone. Przetrwały tylko nieliczne zabytki, między innymi wspomniany wyżej Kamienny Most czy Twierdza Kale. Po latach przyjęto plan rozwoju miasta „Skopje 2014”, który zaczęto realizować w 2010 roku. Głównym założeniem projektu było zbudowanie obiektów takich jak: muzea, teatr, filharmonia czy inne budynki użyteczności publicznej. Wszystkie zostały wystylizowane na antyczne. Oprócz tego w centrum miasta powstało około 50 pomników i fontann. Początkowo na to wszystko miano wydać ok. 80 mln euro. Obecnie koszty szacuje się w granicach 500 mln euro (!).
Opinie o Skopje są bardzo skrajne. Jedni mówią, że miasto pełne jest kiczu i powoli zamienia się z Disneyland. Razi zwłaszcza duża ilość pomników, które z czasem przestają być interesujące. Trochę dziwi fakt, że w XXI wieku ktoś chce budować antyczne miasto, i to na taką skalę. Nie da się też ukryć, że Macedończyków irytują ogromne nakłady finansowe przeznaczone na rozwój stolicy. Z drugiej jednak strony z roku na rok przyciąga ona coraz więcej turystów. Jest sporo nowoczesności, ale jednocześnie stara dzielnica zachowała swój klimat. Skopje kusi zwłaszcza nocą, stąd też nazywa się je czasem Małym Vegas. Oświetlone budynki i monumentalne pomniki zapierają dech w piersiach. My, gdy byliśmy w centrum, nie wiedzieliśmy, gdzie skierować nasz wzrok – tyle działo się dookoła. Dlatego przychylamy się bardziej do tej drugiej opinii. Dla nas Skopje pozostanie miastem niezwykłym.
Urocze Mavrovo
Niestety zbyt szybko żegnamy się z macedońską stolicą. Następnego dnia jedziemy już z powrotem w kierunku albańskiej granicy. Tym razem wybieramy autostradę. Nie należy ona do najtańszych. Co około 30-40 km mijamy bramki, gdzie zostawiamy po 1 euro od motocykla lub 300-400 denarów, w zależności od odcinka. Ale dzięki temu oszczędzamy czas i dość szybko docieramy do kolejnego celu naszej podróży – nad jezioro Mavrovo i miejscowość o tej samej nazwie.
Mavrovo to tak naprawdę wieś, choć ponoć zimą zamienia się ona w narciarski kurort. Z kolei jezioro powstało w wyniku wybudowanej w latach 50-tych tamy. To właśnie przyczyniło się do stworzenia największej atrakcji w okolicy – zatopionego kościoła. Ów kościół leżał bowiem na terenie planowanego jeziora. Budowla jednak została, woda sięga czasem aż do połowy jej wysokości (nie licząc wieżyczki), co widać po ciemniejszych śladach na murach. My akurat jesteśmy tam w samym środku upalnego lata, dlatego też poziom wody znacznie się obniżył i opuszczony kościół nie jest wcale zatopiony…
Drugą atrakcją Mavrova jest położona nieopodal cerkiew. Większość osób trafia do niej zapewne przypadkiem, bo prawie nigdzie nie można znaleźć o niej informacji; najprawdopodobniej dlatego, że jest budowlą stosunkowo młodą. Choć niewielka (jak większość cerkwi na Bałkanach), to imponujące jest zwłaszcza jej wnętrze – malowidła w mocnych kolorach, ogromny kryształowy żyrandol i mnóstwo świec. Na obrazach ustawionych w samym centrum świątyni wierni zostawiają swoje datki.
W miasteczku znajduje się kilka restauracji, więc jemy tam obiad i ruszamy dalej w trasę. To już koniec naszej wizyty w Macedonii. Nie ukrywam, że byliśmy tak zachwyceni Albanią, że chcemy tam jak najszybciej wrócić. Z kolei Macedonia nie robi na nas tak dużego wrażenia, może jednak trzeba więcej czasu, żeby lepiej poznać i zrozumieć ten kraj.