Albania, cz. 2 – Wybrzeże Albanii

Druga część wpisu o naszej „albańskiej przygodzie”… Wybrzeże Albanii – to wzdłuż niego się poruszamy

Orikum

Jesteśmy nad morzem we Vlorze. Do doświadczeniach dni wcześniejszych decydujemy się wyjechać w dalszą drogę dopiero popołudniu. Trasa budzi we mnie – początkującej motocyklistce – pewne obawy. Mamy bowiem przejechać przez legendarną już Przełęcz Llogara. Słynie ona ze stromych podjazdów i ostrych zakrętów. Na dokładkę mamy jeszcze nieprzewidywalnych na drodze Albańczyków.
Zanim jednak wjedziemy na Przełęcz, zahaczamy jeszcze o jeden istotny punkt naszej wycieczki – Orikum. Jest to niewielka, acz piękna miejscowość na wybrzeżu, gdzie mieszczą się ruiny starożytnego greckiego miasta z VII w. p. n. e. W parku archeologicznym są pozostałości po amfiteatrze i świątyni Apolla wraz z ołtarzem ofiarnym. Jednakże wszystko to znajduje się na terenie czynnej bazy wojskowej. Ponoć umieszczone zostały tam również stare łodzie podwodne – nie da się ukryć, że ta informacja najbardziej nas przyciągnęła.

Strażnicy przy bramie wjazdowej nie są zbyt chętni do wpuszczania gości… A może tylko udają, bo jak się później okazuje mają w tym swój interes. Z miejsca orientujemy się, że na zobaczenie wyżej wspomnianych okrętów raczej nie mamy szans, ponieważ są pilnie strzeżone… a i kula jakaś może się po drodze zawieruszyć. Po spisaniu numerów rejestracyjnych naszych motocykli i danych z paszportów dostajemy możliwość wstępu na godzinę. Jedziemy wzdłuż malowniczej plaży, z drugiej strony mijając stare bunkry. Nagle zza krzaków wyskakuje mężczyzna i kieruje nas na boczną dróżkę. Oczami wyobraźni widzę uśmiech Daniela, który w końcu ma okazję zjechać z asfaltu 😉

Po krótkiej przejażdżce szutrem trafiamy na skamieniałości. Od razu też dobiega do nas wcześniej spotkany człowiek i sprzedaje bilety za 200 leków od osoby. I całe szczęście jest to niewielka suma, bo po owych starożytnych budowlach zostało tylko trochę kamieni. W nadziei, że jest coś więcej, wspinam się na sam szczyt górki, niestety – nic interesującego nie znajduję. Cykamy kilka fotek i mocno niepocieszeni wyjeżdżamy z tego miejsca. Pod koniec łapie nas jeszcze „Pan Bileter”, który po raz kolejny podkreśla, żebyśmy nie wjeżdżali w głąb bazy.

Orikum

Orikum

Wybrzeże Albanii – Przełęcz Llogara

Ruszamy na Przełęcz Llogara. Rzeczywiście, wszystko to co do tej pory o niej słyszeliśmy zdaje się potwierdzać. Mamy więc mocno strome podjazdy i mnóstwo zakrętów – raj dla (prawie) każdego motocyklisty. Widoki zapierają dech w piersiach, ale też trzeba uważać, żeby zbytnio się na nie nie zapatrzeć. O niebezpieczeństwie przypominają pojawiające się co jakiś czas na poboczach krzyże upamiętniające tych, który mieli mniej szczęścia i zginęli na tej drodze. Trzeba też uważać na innych kierowców, którzy przywykli do ścinania zakrętów czy zatrzymywania się na środku szosy. Ale nie taki diabeł straszny… Z czasem okaże się, że będziemy mieli do pokonania o wiele trudniejsze trasy.

Przełęcz Llogara - Albania motocyklem

Jemy obiad niedaleko Sarandy, gdy nagle zaczyna padać deszcz. W przeciwieństwie do innych turystów my z tych warunków pogodowych się cieszymy. Po 30 minutach wychodzi ponownie słońce, a o deszczu już nikt nie pamięta 😉

IS_P7220103

Ksamil

Przejechanie Przełęczy Llogara zgodnie z przewidywaniami zajmuje nam około 3 godziny, licząc ze wszystkimi przerwami. Pod wieczór docieramy do Ksamilu. Szybko znajdujemy camping, który okazuje się strzałem w dziesiątkę. Już w bramie wita wszystkich przyjezdnych pani gospodarz. Mamy możliwość wyboru miejsca pod namiot, ostatecznie decydujemy się na przestrzeń między wysokim płotem a budynkiem, co gwarantuje cień prawie przez cały dzień. Na wstępie właścicielka przynosi mrożoną kawę, colę i dwie butelki zimnej wody (ten sam zestaw dostajemy także następnego dnia). Mamy do dyspozycji własny stolik, ławeczki, parasol. Żeby spało się wygodniej, pod namiot kładziemy dywan otrzymany od gospodyni. Jesteśmy pod wrażeniem czystości i praktycznych rozwiązań zastosowanych na campingu. A to wszystko za jedyne 5 euro od osoby!

Ksamil

Oczywiście od razu ruszamy nad morze. Siadamy na skały, ale szybko z nich zeskakujemy, gdy zauważamy sąsiedztwo krabów 😉 Plażę wypełniają liczne płatne leżaki i parasole, zaś woda jest nieskazitelnie czysta…

Ksamil

Ksamil

Butrint

Tak nam się tu podoba, że podejmujemy decyzję, żeby zostać dzień dłużej. Wykorzystujemy go między innymi na zwiedzenie pobliskiego Butrintu. A warto, bo w tym jednym miejscu znajdują się pozostałości po aż sześciu różnych kulturach. Można tam zobaczyć amfiteatr z III w. p.n.e. baptysterium z VII w., ruiny łaźni rzymskich z V oraz XIV-wiecznego zamku weneckiego. Teren jest spory, więc przejście go zajmuje kilka godzin. Sam wstęp nie należy do najtańszych – to 700 leków. Standardowo już towarzyszy nam niemiłosierny upał, lecz co jakiś czas można się schłodzić wodą lub schować w cieniu, którego też nie brakuje. Ponadto z racji tego iż odległość z Ksamilu do Butrintu jest niewielka, rezygnujemy z ubrań motocyklowych.

Butrint

Butrint - wybrzeże AlbaniiButrint - Albania

Próbujemy też lokalnych smaków. Na śniadanie wcinamy byrka. Jest to trójkąt zrobiony z ciasta francuskiego wypełniony farszem, w naszym przypadku był to kozi ser. Jest to najpopularniejsza przekąska w Albanii, bardzo sycąca. Dodatkowo kupujemy także biały serek z papryczkami jalapenos i oliwkami. Jest bardzo ostry, ale równie smaczny. Z kolei na obiad udajemy się do miejscowej restauracji i zamawiamy baraninę w sosie jogurtowym. Z przykrością stwierdzam, że był to najgorszy posiłek jaki jadłam w życiu. Mięso jest strasznie twarde, pełne tłuszczu i do tego z kością. W zasadzie mogliśmy się tego spodziewać, ale zależało nam na tym, żeby zjeść coś z lokalnej kuchni. Z knajpki wychodzimy jeszcze bardziej głodni niż byliśmy wcześniej.

Butrint

Ksamil to koniec naszej podróży wzdłuż wybrzeża, ale wcale nie kres naszej wyprawy. W następnym wpisie  przeczytacie o zamku w Gjirokastrze, krabie nad Jeziorem Ochrydzkim oraz specyficznej wizycie w Kukes.