Kiedy nieco ponad dwa lata temu wybieraliśmy się do Birmy, na polskim rynku książek o tym kraju było jak na lekarstwo. Żeby nie powiedzieć – prawie wcale. Jeśli chodzi o przewodniki to Myanmar był ujęty tylko w zbiorowych opracowaniach dotyczących Azji Południowo-Wschodniej. Książki o tamtejszym społeczeństwie były jeszcze trudniej dostępne. Zresztą, za bardzo nikt się tym nie interesował, bo co tu ukrywać, większość osób nie wiedziała nawet gdzie ta odległa Birma leży.
Dlatego tym bardziej cieszy fakt, że z roku na rok powstaje coraz więcej książek o tym szalenie interesującym kraju. Jedną z nich jest „Bordeline. Dwanaście podróży do Birmy” autorstwa Grzegorza Sterna (Wydawnictwo Czarne). Tytułowe „Borderline” to pogranicze tajsko-birmańskie, gdzie autor przez rok mieszkał w domach uchodźców, słuchał ich opowieści oraz obserwował wszystko to, co działo się wokół.
Nie jest to książka lekka
… choć waży niewiele ? Autor „Bordeline” opisuje smutne życie Birmańczyków na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat. Z jednej strony przedstawia historie wybranych bohaterów, z którymi miał okazję się spotkać podczas swoich dwunastu podróży do Birmy, z drugiej zaś prezentuje swoje własne spostrzeżenia. Wszystko to mieści się na 195 stronach, choć nie można powiedzieć, że czyta się to jednym tchem. Dlaczego? Poruszane tematy są przeważnie „ciężkie emocjonalnie”, czytelnik przeżywa to wszystko wspólnie z autorem i jego bohaterami.
Trudno stwierdzić, która z historii najbardziej mnie poruszyła. Być może była to opowieść pewnego doktora, który został skazany na piętnaście lat więzienia, gdyż uznano, że wygłaszał krytyczne poglądy wobec rządu i w dodatku posiadał jeszcze nielegalną (malezyjską) walutę. Sam proces trwał 10 minut i odbył się bez obrońcy czy świadków. Generalnie w czasach dyktatury wojskowej do celi można było trafić za wszystko, chociażby za to, że ktoś nie przyszedł na uroczystość otwarcia nowej ulicy. To, co się dzieje z więźniem później jest jeszcze bardziej przerażające, bo oczywiście nie jest to spokojna odsiadka, tylko każdego dnia poddawany jest wymyślnym torturom. Jak podkreśla doktor:
„Już pierwszego dnia jasno określili reguły. Ja byłem nikim, oni: panami życia i śmierci”.
Takich smutnych opowieści w książce przeplata się sporo. Poruszający jest też wątek o cyklonie Nargis, który w 2008 roku uderzył w Birmę, niosąc za sobą śmiertelne żniwo. Rządzący krajem generałowie, nie dość, że nie pomogli mieszkańcom, to jeszcze nie zgodzili się na przyjęcie pomocy z zewnątrz. A każde z domostw otrzymało po 2 gwoździe na obudowę swojego dobytku!
Mnie zaciekawił też opis tego, jak przenoszono stolicę państwa z Rangunu do Naypyidaw, miasta stworzonego „sztucznie” pośrodku niczego. Przeprowadzka nastąpiła z dnia na dzień, o jej dacie wiedziało może kilkanaście osób. Urzędnicy musieli porzucić swoje dotychczasowe życie i zamieszkać w mieście, które jeszcze nie było do tego przygotowane.
„(…) w nowej stolicy, ciągle rozgrzebanej, niegotowej, nie działają telefony, klimatyzatory, a z kranów kapie brudna zawiesina.”
Aż zaczynam żałować, że podczas swojej wizyty w Myanmarze ominęłam Naypyidaw.
Dalej jest smutno?
Co gorsza, autor pokazuje, że po upadku reżimu, w Birmie wcale nie zrobiło się lepiej. Co prawda każdy ma już dostęp do telefonu komórkowego, a prąd coraz rzadziej jest wyłączany, ale nowa władza stała się głucha na prośby mieszkańców. W 2017 roku, czyli kilka miesięcy po mojej wizycie w tym kraju, świat obiegły informacje o Rohinhya, muzułmańskiej mniejszości zaatakowanej przez wojsko. Rządząca krajem Aung San Suu Kyi, laureatka Pokojowej Nagrody Nobla, nie zrobiła nic, by to powstrzymać. Mimo wielu reform Myanmar dalej jest więc krajem, gdzie ludzie są prześladowani, a poszczególne obszary są zamknięte dla turystów. Mało tego, Stern dowodzi, że ludzie zaczęli kombinować i oszukiwać, a pilnować trzeba się na każdym kroku.
To ostatnie trochę kłóci mi się z tym, co sama widziałam. Być może bywałam oszukiwana i nawet nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale do tej pory uważam Birmańczyków za najbardziej uśmiechnięty naród jaki dane mi było poznać. Na swojej drodze spotykałam osoby, które bezinteresownie pomagały i były po prostu życzliwe. Wyjątek stanowił jedynie Rangun, gdzie tutaj już drobne cwaniactwo dało się zauważyć. Trzeba było uważać na pseudo-przewodników czy taksówkarzy-naciągaczy.
Uważam, że książkę Sterna powinien przeczytać każdy, kto wybiera się w podróż do Birmy. Takich rzeczy nie przeczytacie w przewodniku, a i europejska prasa mało interesuje się tym tematem. Dlatego, żeby móc docenić wszystko to, co zobaczycie na miejscu, dobrze jest, abyście poznali najnowszą historię narodu birmańskiego. I ta książka Wam to gwarantuje.
Tytuł: „Borderline. Dwanaście podróży do Birmy”
Autor: Grzegorz Stern
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2019